Gryzipiórowy poradnik świąteczny 2018 albo 10 książek pod choinkę dla fana fantasy


Jeśli jesteście trochę jak Gryzipiór i udajecie, że świąt nie będzie, dopóki w środku nocy nie obudzą was kolorowe lampki w oknie sąsiada, a rano życzliwi domownicy nie zgłoszą was na ochotnika do wyprawy po choinkę, to możliwe, że bożonarodzeniowa wycieczka do księgarni jeszcze przed wami. Dla tych bratnich dusz, co to każdego roku dają się zaskakiwać nadejściem Gwiazdki, przygotował Gryzipiór listę prezentów, za które nie powinien się obrazić żaden wielbiciel fantasy. Ba, sam Gryzipiór też by się nie obraził.


Neil Gaiman, „Koralina”, „Księga cmentarna” lub „Ocean na końcu drogi”, wyd. MAG

Co to takiego? Mniej znane historie mistrza postmodernistycznej baśni w fikuśnych tłoczonych oprawach, które powinny podbić serce każdego zbieracza pięknie wydanej fantastyki. Pierwsza to mikropowieść grozy o relacjach we współczesnej rodzinie i o tym, co niekochane dziecko może znaleźć po drugiej stronie lustra. Druga to mroczniejsza wersja „Księgi dżungli”, w której osierocony chłopiec uczy się życia od duchów i upiorów. Trzecia to melancholijna podróż do czasów dzieciństwa i pewnej farmy, na której trzy kobiety strzegą granicy pomiędzy światami. W każdej pan Neil straszy, aż miło, bawi się nawiązaniami do innych dzieł literatury i daje popis mrocznej wyobraźni, zdolnej sięgać wprost do lęków i pragnień, jakie zapamiętaliśmy z dzieciństwa. Nie są to może jego najwybitniejsze dzieła – tymi już chyba na zawsze pozostaną „Sandman” i ewentualnie „Amerykańscy bogowie” – ale będą jak znalazł dla wielbicieli jego twórczości i młodszego krańca wigilijnego stołu.
Dla kogo? Dla amatorów współczesnej baśni i podszytej grozą fantastyki. Odradzamy każdemu, kogo zawód lub hobby obejmuje pracę z guzikami.
Ile kosztuje? 14-32 zł.
Kiedy miało premierę? Między majem 2017 roku a wrześniem 2018 roku.


Ursula K. Le Guin, „Wracać wciąż do domu”, wyd. Prószyński i S-ka

Co to takiego? Coś, do czego nie trzeba nikogo zachęcać. Kolejny monumentalny (ponad 1100 stron!) zbiór opowieści mistrzyni społecznie zaangażowanej fantastyki, a w nim: „Kroniki Zachodniego Brzegu”, „Wracać wciąż do domu” oraz debiutujące po polsku „Międzylądowania”. Będą podróże po fikcyjnych światach, które Ursula ukazuje z pasją i wnikliwością antropolożki, będą moralne dylematy, będzie uważne zaglądanie w filozoficzne fundamenty (nie tylko) naszej cywilizacji. Będą też humor, eksperymenty z formą i... satyra na amerykański korpoświat. Piękne podsumowanie twórczości matki fantastyki w niecały rok po jej śmierci.
Dla kogo? Dla kochających mądrą, ale przystępną fantastykę i dobrą literaturę w ogóle. Przyda się również tym, którzy lubią wykorzystywać książki do samoobrony.
Ile kosztuje? 40-59 zł
Kiedy miało premierę? 13 listopada 2018 roku.


David Eddings, „Belgariada”, wyd. Prószyński i S-ka

Co to takiego? Imponujące zbiorcze wydanie pięciotomowej historii Gariona, pozornie zwykłego chłopca ze wsi, którego przeznaczenie wybrało do walki z wielkim złem… Hola, nie uciekajcie! Owszem, „Belgariada” to klasyka potolkienowskiej fantasy z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, ale napisana z takim wdziękiem, że nie tyle irytuje, ile raczej budzi sentyment za minionymi czasy. Oczywiście znajdą się w tej prostodusznej opowieści czarodziej mędrzec, magiczny klejnot, średniowieczny sztafaż i inne szacowne klisze, w które przez lata obrósł nasz ulubiony gatunek, ale także sympatyczni bohaterowie, żywe dialogi i sporo humoru. Eddings pisze lekko, swobodnie i z entuzjazmem autora, który jeszcze nie stracił wiary w przymiotniki. Całość czyta się przyjemnie i bez przemożnej chęci ciśnięcia uznanym klasykiem o ścianę. Pyszny prezent dla każdego, kto wzdycha czasem do epickiej fantasy w starym stylu.
Dla kogo? Dla gustujących w pięknie wydanej klasyce gatunku i znudzonych współczesną brutalną fantastyką spod znaku „Gry o tron”.
Ile kosztuje? 45-70 zł.
Kiedy miało premierę? 7 listopada 2017 roku.


J.R.R. Tolkien, „Dzieci Húrina”, wyd. Prószyński i S-ka

Co to takiego? Podobno najsmutniejsze, co napisał Profesor z Oksfordu. Dzieje przeklętego rodu Húrina i beznadziejnej wojny, jaką toczą elfowie i ludzie z upadłym bogiem Morgothem (szefuńciem Saurona). Historia równie podnosząca na duchu co antyczna tragedia, za to ze smokiem. Nową edycję od Prószyńskiego wzbogaciły ilustracje, tablice genealogiczne i insze atrakcje, a także komentarze Christophera Tolkiena, który odtwarzał tę nigdy nieukończoną przez ojca historię ze szkiców i notatek. W sumie – poruszająca, melancholijna i ładnie wydana baśń w sam raz na ostatnie dni roku.
Dla kogo? Dla tolkienistów bez względu na stopień zaawansowania oraz dla tych, którzy – zapytani o ojca założyciela fantasy – co roku smęcą, że Tolkien jest dla nich za mało mroczny (wiecie, że w każdej rodzinie się taki trafi).
Ile kosztuje? 28-38 zł.
Kiedy miało premierę? 23 października 2018 roku.


Herbert George Wells, „Wojna światów”, wyd. Vesper

Co to takiego? Nowe, ilustrowane wydanie arcydzieła SF z 1898 roku i zatrważająco przekonujący scenariusz inwazji Marsjan na Ziemię widzianej oczami filozofa. Herbert George kreśli krwawy, niepokojąco profetyczny obraz apokalipsy, ale nie po to, żeby szokować, tylko po to, żeby sprawdzić solidność fundamentów, na których zbudowano ludzką cywilizację. Rezultat testu skłania go do bezlitosnej krytyki aroganckiego, konformistycznego społeczeństwa, które… no cóż, niewiele się zmieniło od jego czasów. Dzięki temu sto lat później ta kronika rozpadu świata to nadal aktualna, poruszająca ważne problemy i otwarta na interpretacje lektura. Poza tym kto nie zastanawia się czasem, jak będzie wyglądała zagłada ludzkości? Zwłaszcza gdy spędza drugą godzinę w kolejce do pakowania prezentów?
Dla kogo? Dla miłośników skłaniającej do refleksji klasyki (nie tylko fantastycznej) i wszystkich, którzy czują, że ich wiara w ludzkość może być nieco przesadzona.
Ile kosztuje? 15-43 zł.
Kiedy miało premierę? 16 maja 2018 roku.
Gryzipiórowa recenzja: tutaj.


Robert M. Wegner, „Każde martwe marzenie”, wyd. Powergraph

Co to takiego? Piąta część meekhańskiej epopei Roberta M. Wegnera i kawał porywająco napisanej fantasy. Wojny bogów, pałacowe rozgrywki, mistrzowskie sceny batalistyczne, dowcipne dialogi, ciekawe postaci kobiet i z rozmachem nakreślony świat o trudnej, skomplikowanej historii. I niełatwe pytania o to, jak mądrze pamiętać wczoraj i jak walczyć o jutro, gdy nie sposób jednoznacznie wskazać, gdzie leży dobro, a gdzie zło. Im dłużej czytam Wegnera, tym bardziej podziwiam go za umiejętność opowiadania o bohaterstwie bez naiwności i o ludzkiej podłości bez epatowania okrucieństwem. Oj, za rzadka to umiejętność we współczesnej fantastyce. Oczywiście temu, kto jeszcze ani razu nie był w Meekhanie, przemycamy pod choinkę pierwszy tom serii, czyli zbiór opowiadań „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ – Południe”.
Dla kogo? Dla amatorów militarnej fantastyki, sceptyków, którzy stracili wiarę w polską fantasy, i dla każdego ciekawego, dokąd chodzą umierać skorpiony.
Ile kosztuje? 31-41 zł.
Kiedy miało premierę? 28 listopada 2018 roku.
Gryzipiórowa recenzja: tutaj.


Dan Simmons, „Cykl Hyperiona”, wyd. MAG

Co to takiego? Wciąż najlepsza, a w na pewno najbardziej obłąkana SF, jaką Gryzipiór miał przyjemność czytać. Mroczna epopeja o ostatniej pielgrzymce do milczącego stalowego półboga i upadku ludzkości, która poleciała w kosmos, ale zapomniała spakować empatii. Simmons jak mało kto potrafi pisać przystępnie o sprawach z samego dna ludzkiej duszy. Misternie splata kilka konwencji literackich – od horroru, przez militarną SF i cyberpunkowy kryminał, aż po dziewiętnastowieczną powieść autobiograficzną – i dzięki żelaznej pisarskiej dyscyplinie nie gubi się nawet na chwilę. Kontempluje cierpienie, tęskni za Bogiem wartym ludzkiego bólu, szuka ratunku w poezji i woła o solidarność z nadzieją, że nie trafi w próżnię. Aha, i jednym z bohaterów jest John Keats – to tak na wypadek, gdybyście się jeszcze wahali. W skład cyklu wchodzą dwie dylogie –„Hyperion” i „Upadek Hyperiona” oraz „Endymion” i „Triumf Endymiona”. Zaczynamy oczywiście od pierwszej.
Dla kogo? Dla tych, co nie boją się gadać z duszami androidów i tęsknią do ambitnej SF, od której nie można się oderwać.
Ile kosztuje? 29-45 zł.
Kiedy miało premierę? Między wrześniem 2015 roku a sierpniem 2018 roku.
Gryzipiórowa recenzja: tutaj.


James S.A. Corey, cykl „Ekspansja”, wyd. MAG

Co to takiego? Kto szuka nieco przystępniejszej SF, ten może wrzucić do Mikołajowego worka „Przebudzenie Lewiatana” i kolejne tomy z cyklu „Ekspansja” – tego, na podstawie którego powstał fenomenalny serial SyFy. To bezpieczna, sprawnie napisana space opera z elementami horroru i czarnego kryminału. Ukryci pod literackim pseudonimem Daniel Abraham i Ty Franck opowiadają historię pierwszego kontaktu z perspektywy młodego idealisty i starego cynika, w posępnym świecie, w którym ludzkość podzieliła się politycznie i ekonomicznie na mieszkańców przeludnionej Ziemi, zmilitaryzowanego Marsa i biedującego, anarchistycznego Pasa Asteroid. Jest akcja, jest tajemnica, jest garść refleksji o tym, dlaczego kapitalizm to zło, słowem: jest impreza.
Dla kogo? Dla zmęczonych życiem detektywów, wielbicieli przygodowej SF i wszystkich, którzy nie mogą się doczekać na czwarty sezon „The Expanse”.
Ile kosztuje? 22-40 zł.
Kiedy miało premierę? Kolejne tomy ukazują się od 27 kwietnia 2018 roku.


Ben Aaronovitch, „Rzeki Londynu”, wyd. MAG

Co to takiego? Weselsza odmiana urban fantasy wymieszana z powieścią detektywistyczną i przygodową. Peter Grant, policjant i adept magii, przesłuchuje duchy, prowadzi naloty na meliny wampirów i próbuje pogodzić skłócone bóstwa Tamizy, a w przerwach uczy się czarów od pewnego angielskiego dżentelmena. Autor, pan Ben o Trudnym Nazwisku, opisuje jego przygody na wesoło, lekko i z niemałym wdziękiem. Jego nawiedzany przez ducha rebelii Londyn skrzy się od magii, której źródłem są nie tylko wiktoriańskie sekrety i dawne dni, ale i całkiem współczesne wielokulturowe społeczeństwo brytyjskiej stolicy. Zacnie.
Dla kogo? Dla każdego, kto kocha humor, opowieści o mieście albo przynajmniej Londyn. A najlepiej wszystko naraz.
Ile kosztuje? 24-32 zł.
Kiedy miało premierę? 27 października 2017 roku.


Marion Zimmer Bradley, „Mgły Avalonu”, wyd. Zysk i S-ka

Co to takiego? Dzieje panowania króla Artura opowiedziane z perspektywy kobiet: Igriany, Morgiany i Gwenifer. Wreszcie porządnie wznowiona monumentalna saga rodzinna dokumentująca polityczne intrygi, konflikt religii, a przede wszystkim – głęboką społeczną zmianę, która na długie lata ograbiła naszą kulturę z pierwiastka żeńskiego. Powieść, o którą – lojalnie ostrzegam – nieraz się pokłócicie, ale to dobrze, bo przy okazji wyjdzie na jaw masa ciekawych problemów, w tym i taki, czym jest historia i literatura kobiet (jeśli istnieje) i jak może odzyskać historie zagarnięte przez patriarchat.
Zastrzeżenie: Ze względu na ciążące na autorce oskarżenia miał Gryzipiór nieco wątpliwości, czy wciągać tę powieść na listę, ale uznał, że skoro M.Z.B. nie żyje od dziewiętnastu lat, to kupując jej książki, w żaden sposób jej już nie wspieramy. Ale decyzja oczywiście należy do Was.
Dla kogo? Dla wielbicieli legend arturiańskich, feministek i feministów oraz dla każdego, komu tęskno do czasów, w których, płynąc po Morzu Lata, docierało się niekiedy do wyspy Avalon.
Ile kosztuje? 42-62 zł.
Kiedy miało premierę? 4 czerwca 2018 roku.


24 komentarze:

  1. Żadnej z tych książek nie czytałam, ale kilka z nich mam na swojej liście do przeczytania! Niektóre nawet mam na półce, a z innych na pewno bym się ucieszyła, gdybym otrzymała je jako prezenty :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No wiesz co, ja bym "Księgi cmentarnej" nie nazwała mroczniejsza wersją "Księgi dżungli". Mnie się zawsze oryginał wydawał mroczniejszy (głównie dlatego, że w KC bohater mógł robić w zasadzie co chciał i poza ochrzanem od przybranych rodziców niewiele mu się mogło stać z tego powodu. W KD nieprzestrzeganie zasad mogło się dla Mowgliego skończyć szybka i bolesna śmiercią). Ale obie lubię ;)

    A poza tym zaraz przyjdzie jakiś tolkienista i Cię pogoni za tego "boga Morgotha" :P

    Dla sceptyków od polskiej fantastyki to jeszcze bym Piskorskiego dorzuciła (dzieło właściwie dowolne, ale raczej nowsze). Tylko może być problem z kupieniem go na ostatnią chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to zależy od tego, co rozumiemy przez "mroczny", mnie tu chodziło bardziej o klimat oraz o bestiariusz i zbiór wyobrażeń, do których odwołuje się autor. Te są rodem z horroru i opowieści gotyckiej, które Gaiman, jak to Gaiman, traktuje z przymrużeniem oka, a nawet oczu. Pod względem wymowy KC jest bardziej po jasnej stronie księżyca, to fakt.

      Czemu? Wyobrażam sobie (mam nadzieję!), że to jeden z niewielu postów na tym blogu, na który może trafić ktoś spoza naszej fantastycznej bańki, a temu "upadły bóg" pewno powie nieco więcej niż "upadły Valar" :)

      Czytasz mi w myślach, bo pierwotnie miał trafić na tę listę :D Tyle że Piskorskiego to ja na razie czytałam "Czterdzieści i cztery" i... no nie, nie mogę go nikomu z czystym sumieniem polecić. Jasne, to wciągająca i w sumie przyjemna lektura, ale moim zdaniem w tak fajnie skonstruowanym świecie dało się opowiedzieć ciekawszą, bardziej złożoną i przede wszystkim głębszą historię. Więc musi poczekać do następnego roku, aż doczytam coś więcej :)

      Usuń
    2. Klimatu nie odczułam jako szczególnie mrocznego, właśnie raczej odwrotnie - autor wykorzystał bestiariusz i setting kojarzące się mrocznie, żeby przewrotnie napisać niemroczną historię (jasna i radosna może nie jest, ale mnie się wydawała neutralna).

      Ja wiem, że taki człowiek spoza fandomu łatwiej łyknie boga niż valara (choć IMO należałoby ich tytułować raczej jakimś wyższym anielskim rodzajem, a powszechnie z takim dobrze się kojarzy chyba "archanioł". Cherubini czy serafini są co prawda znacznie wyżej w hierarchii, ale budzą już dość ścisłe skojarzenia biblijne), ale tolkieniści bywają czepliwi ;)

      Przeczytaj "Cienioryt" ;) W kategorii opowieści ciągle nie wiem, co o nim myśleć, ale koncepcyjnie to rzecz zdecydowanie warta grzechu.

      Aha, i zaprosiłam Cię do łańcuszka blogowego (szczególnie jestem ciekawa Twojej odpowiedzi na 5 pytanie ;) ).
      https://kronikaksiazkoholika.blogspot.com/2018/12/mystery-blogger-award.html

      Usuń
    3. A, to masz nieco więcej wiary w Gaimana ode mnie, mnie się wydawało, że ten rozdźwięk między settingiem a wymową był raczej skutkiem nie dość przemyślanej fabuły, znaczy: zastosowania w niej najłatwiejszego, najbardziej oczywistego schematu fantasy, który z założenia jest raczej optymistyczny (o ile oczywiście autor za bardzo przy nim nie grzebie; Gaiman nie grzebał).

      Ej, ale "archanioł" też kojarzy się biblijnie. Co może zresztą przy lekturze Tolkiena nie jest tak całkiem od czapy. Zapytałam na szybko Silmarillionu (mam wydanie Amberu z 2015) i tam w liście do zaprzyjaźnionego redaktora Tolkien objaśnia Valarów jako potęgi "zanglicyzowane" jako bogowie oraz potęgi anielskie i pisze o nich "boscy" i "bogowie", często (choć nie zawsze) w cudzysłowie. W sumie więc wygląda na to, że oba określenia mają równie duży sens (albo równie mały ;)).

      Przeczytam! Czaję się na niego od dłuższego czasu, ale ja do polskiej fantastyki pochodzę jak pies do jeżołaka, więc muszę dopiero zebrać odwagę.

      Ojej, dziękuję! Już mam dwa typy do odpowiedzi :)

      Usuń
  3. Przyłączam się do prośby wyżej, wykreśl tego "boga Morgotha" - jedynym bogiem jest Eru Iluvatar. Jakoś, gdy omawiamy "Władcę Pierścieni", nikt nie nazywa Saurona bogiem - i słusznie.
    Jeśli chodzi o polską fantastykę, to oprócz Piskorskiego, można polecić Dukaja - jesli ktoś chce osobliwej sci-fi, "Perfekcyjna niedoskonałość" jest świetnym pomysłem. Zestawienie bardzo dobre ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) A, bo Sauron stoi o stopień niżej niż Morgoth, nie był Valarem i ma mniej mocy, więc mniej się z bogiem kojarzy. Valarów sam Tolkien na użytek niezorientowanego kolegi określa bogami, a jakże ja mogę poprawiać mistrza? Myślę, że nazwanie ich w ten sposób nie przekreśla boskości Eru Iluvatara, w naszym ubogim języku mogą chyba funkcjonować obok siebie Bóg, ojciec wszechrzeczy, i pomniejsi bogowie, jego dzieci.

      Dukaj bardzo dobry, tylko nie dla wszystkich. Ja się od jego prozy regularnie odbijam ze względu na styl i niechęć do objaśniania czytelnikowi czegokolwiek. Kiedyś do niej dorosnę, to będę polecać :)

      Usuń
    2. Być może nieco się czepiam. Sam bym tak nie napisał, ale w sumie, jak Tolkien używał takiego przybliżenia, to już niech będzie.

      Przez "Lód" kiedyś przebrnę :P. Rozumiem jak najbardziej, bo Dukaja nawet opowiadania są męczące (Żelazny generał, na przykład).
      A jeśli chodzi o bardziej fantasy, to Anna Brzezińska. Zarówno jej Saga o zbóju Twardokęsku, czy dwuczęsciowy zbiór opowiadań o Wilżyńskiej Dolinie albo inny zbiór - "Wody głębokie jak niebo", to istne majstersztyki

      Usuń
    3. O, Ania Brzezińska koniecznie! "Wody..." to było dla mnie kiedyś objawienie. Cudowne światotwórstwo, piękny język, melancholia. Co mi przypomniało, że na półce czekają Córki Wawelu i Woda na sicie, ech.

      Usuń
    4. O, widzę, że ktoś też ceni "Wody..." :D. Ja do "Córek..." nie wiem, czy się nawet zabiorę, a "Woda na sicie" też wciąż czeka. Chociaż nie wydaje mi się, by to było niestety równie dobre, co saga o Twardokęsku, na przykład

      Usuń
  4. Tolkien, Simmons, Le Guin. Eddings... Fajnie, tylko co w tym gronie robi wyrób książkopodobny Aaronovitcha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajmuje miejsce dla lekkiej przygodowej książki, która mieści się w plecaku :)

      Usuń
  5. Chyba ktoś z mojej rodziny czyta twojego bloga, bo w tym roku dostałam pod choinkę "Wojnę światów" :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli chodzi o nazwanie Morgotha "bogiem" to pozwolę sobie przytoczyć Silmarilion:

    "The Great among these spirits the Elves name the Valar, the Powers of Arda, and Men have often called them gods."

    I to chyba rozwiązuje problem.

    PS. Dlaczego na liście fantasy jest tyle science fiction?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się czepiam, ale tutaj wchodzą dwie sprawy:
      1) Opublikowany "Silmarillion" nie jest do końca rzetelny - Christopher Tolkien dokonał mocnej redakcji tekstów ojca. Czasem aż za mocnej - brakuje między innymi tekstu Przysięgi Feanora. Douglas Kane w "Arda Reconstructed"dość dobrze to opisał, także uważałbym z argumentem "tak było w Silmarillionie". Chociaż to w sumie taka uwaga na marginesie, tutaj raczej można zaufać.
      2) To dużo ważniejsze. Oczywiście, historia, którą poznaliśmy jako "Silmarillion" była spisana wiele lat później, nie przez Eldarów i uległa pewnym zniekształceniom - jednak warto zwrócić uwagę, że Eldarowie nie nazywali Valarów bogami. Bogiem był tylko Eru. To mimo wszystko lekkie nadużycie.

      Usuń
    2. Właśnie, tu jeszcze mamy wątek kulturowy, czyli to, jak potężnych, opiekuńczych Valarów postrzegano w Śródziemiu, do którego - jeśli mnie pamięć nie myli - sam Eru Iluvatar nigdy nie zawitał. W sumie wychodzi na to, że o tym jednym słowie można by napisać całą rozprawę :)

      PS Prawdopodobnie dlatego, że autor gapa i wziął tytuł wpisu z poprzednich lat, a książki wybrał głównie spośród tych, które czytał w tym roku ;)

      Usuń
    3. Możnaby :P Już takie zresztą pisano. Może nie o tym słowie, ale o tym, jak postrzegano Valarów w Śródziemiu. Czy Iluvatara. Na przykład, zwróć uwagę, że o ile w Numenorze powszechnie znano Eru i czczono go, to już w Gondorze wyglądało to inaczej - zwracano swe prośby ku Potęgom i taki mniej wykształcony człowiek o Eru raczej nie wiedział

      Usuń
    4. O ile mi wiadomo sam Eru Iluvatar nigdy nie został nazwany tytułem "boga", aczkolwiek posiada pewne odniesienia do Boga chrześcijańskiego. Pytanie brzmi, czy germańskie "ǥuđán" faktycznie jest słowem, które można odnosić do bytu demiurgicznego, czy też raczej stanowi kalkę językową.

      Ja bym powiedział, że tytuł ten raczej jest zarezerwowany dla niższych potęg. Tolkien wyraźnie stosował odnośnie Iluvatara stylistykę starotestamentową, gdzie preferowanymi określeniami jest raczej "jedyny" i "wszechmocny" niż "Bóg".

      Natomiast z potępieniem Silmarilionu należy bardzo uważać. Gdyby z niego zrezygnować należałoby wówczas odrzucić wszystkie dane pochodzące z poza Władcy Pierścieni i Hobbita, uznając je za apokryficzne.

      Usuń
    5. Podejrzewam też, że w Tolkienowskiej kosmogonii mogło się sporo zmieniać na przestrzeni lat, więc nie ma i pewnie nie będzie jednej ostatecznej interpretacji. Silmarillion trzeba by pewnie traktować podejrzliwie, ale nie odrzucałabym go w całości, podobnie jak listów czy notatek, które jednak dają czasami lepszy wgląd w tok myślenia autora i jego ewolucję niż literacko obrobiony tekst. W każdym razie - jeśli istnieją jakieś rozprawy ogarniające temat, to ja ładnie poproszę, żeby się ujawniły :)

      Usuń
    6. Piotr
      Eee? Niby czemu? Natomiast "Władca Pierścieni", został w testamencie Tolkiena przedstawiony jako absolutny kanon i jego się trzymać należy.
      Jeśli zaś chodzi o Silmarillion, to nie jest jego dzieło właśnie - tylko kompilacja dokonana przez Christophera. Mamy wgląd do materiałów z jakich korzystał, zostały wydane w Historii Śródziemia. Można sobie ładnie porównać. Albo sięgnąć po opracowanie Douglasa Kane'a, który tej sztuki dokonał.
      Zobacz sobie na kwestię ojcostwa Gil-Galada. W Silmarillionie, stoi, że był synem Fingona, natomiast na podstawie Historii Śródziemia, wiemy, że Tolkien skłaniał się raczej ku temu, by pochodził on z rodu Finarfina.
      W "People's of Middle Earth", Christopher sam przyznaje, że uczynienie z Gil-Galada syna Fingona, było jego edytorską pomyłką.

      Usuń
  7. Ach, Ci szaleni tolkienofile :P

    Co prawda już po świętach, ale śpieszę powoli z wyznaniem, że lista polecankowa mi się podoba. Co prawda ja Eddingsów bym nie polecał i zamiast tego wstawiłbym np. Eriksona, ale poza tym git. No i w końcu muszę te zbiorcze Le Guin dorwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja w odpowiedzi wyznam, że od Eriksona się odbiłam, dlatego jeszcze go nie polecałam :) Nie żebym nie widziała w nim wartości, tylko dla mnie to taka opowieść na za dużą skalę. Za dużo bohaterów, wątków, stworów, reguł działania świata i miejsc akcji, spośród których nic nie przykuło mojej uwagi na tyle, żeby brnąć dalej. Ale w sumie to było parę lat temu, więc może pora na drugie podejście?

      Zbiorcze Le Guin to mistrzostwo świata, przeogromnie polecam Hain, najlepiej czytany chronologicznie jako całość. Widać, jak przez lata pięknie się Ursula rozwijała jako pisarka i myślicielka.

      Usuń