Za Murem, czyli „Gra o tron”, sezon 7, odcinek 6


O ja cierpię dolę, ależ to był niedobry odcinek! Nie najgorszy w historii „Gry o tron” – najgorszy już zawsze będzie ten, w którym palono żywcem dzieci – ale i tak stężenie absurdów przekroczyło w nim granicę, za którą Gryzipiór nie potrafił już nawet cieszyć się widowiskiem, a tylko na zmianę zgrzytał zębami i przewracał oczami. Do niedawna marzyło mu się ujrzeć smoki szybujące nad mroźnymi pustkowiami za Murem. Dziś chciałby już tylko prosić o minutę dobrego scenariusza. Albo chociaż pół minuty.


Tekst zawiera spoilery dotyczące fabuły odcinka.

Hen daleko na północy nasi herosi, którzy w zeszłym tygodniu wygrali konkurs na najgłupszy pomysł roku, maszerują na swą zgubę wśród ośnieżonych islandzkich skał. Jon i Tormund kontemplują urodę śniegu. Tormund sądzi, że najlepszym sposobem na zimno jest „pieprzenie”, a bystry Jon zauważa, że w pobliżu nie ma żadnej żywej kobiety. Niezrażony Tormund łypie znacząco na Gendry’ego, który wygląda, jakby oczyma duszy już ujrzał własny gwałt. Gdyż, jak wszyscy wiemy, homoerotyczny podtekst jest taki zabawny i doskonale nadaje się na żartobliwy przerywnik w samobójczej wyprawie po nic.

Mijają minuty, a nasi dzielni bohaterowie idą. I idą. I idą. Gendry ma Bractwu za złe, że sprzedało go czerwonej wiedźmie. „Przywiązała mnie do łoża, rozebrała...” – przypomina sobie. „Brzmi nieźle” – podsumowują jego towarzysze. Gdyż, jak wszyscy wiemy, gwałt dokonany przez piękną kobietę to nie gwałt i doskonale nadaje się na żartobliwy przerywnik w samobójczej wyprawie po nic.

Mijają minuty, a nasi dzielni bohaterowie idą. I idą. I idą. Jon i Jorah wspominają Jeora Mormonta, byłego dowódcę Nocnej Straży. Jon chce oddać Jorahowi rodowy miecz Mormontów, ale Jorah honorowo odmawia. Mamy rozumieć, że porządny gość z tego Joraha, mimo że za młodu trudnił się handlem ludźmi.

fot. HBO / Fanpop [*]
Dzięki niech będą Siedmiu, w końcu przenosimy się do Winterfell. Choć zmiana dekoracji nie przydaje niestety scenariuszowi sensu. Arya wspomina, jak w tajemnicy próbowała sił w strzelaniu z łuku, aż obserwujący ją z ukrycia ojciec nagrodził jej sukces oklaskami. Wtedy pojęła, że to nie jej uczynki są złe, lecz zasady, które nie pozwalają jej być sobą. Ach, więc to wtedy Arya stała się Aryą? Jeśli tak, to Gryzipiór bardzo prosi, żeby ktoś pośmiertnie odebrał Nedowi Starkowi prawa rodzicielskie, bo to, co wyprawia w tym odcinku młodsza Starkówna, przechodzi jego pojęcie. W zeszłym tygodniu okazała Sansie nieufność, która teraz przerodziła się w jawną i zgoła niezrozumiałą wrogość. Arya ma do zarzucenia siostrze wiele rzeczy, głównie – jak się zdaje – to, że ta nie okazała się ideałem. Bo, wiecie, nie rzuciła się pod katowski topór, żeby ratować ojca. Ba! stała tam, w pięknej sukni, z ufryzowanymi włosami. Lepiej oczywiście byłoby, gdyby stała w łachmanach. Nie, Gryzipiór nie będzie nawet zgadywał, jakie urazy z dzieciństwa i nieukojone żale sprawiają, że Arya plecie takie głupoty. Wygląda bowiem na to, że plecie je głównie z woli scenarzystów, którzy uparli się na siłę dopisać siostrom Starkównom konflikt. I przeszarżowali – z odcinka na odcinek powołali do życia nową, dziwaczną i paranoiczną Aryę, której nie znamy.

Nie podoba się też Gryzipiórowi, że argument Sansy o tym, że w chwili egzekucji Neda była dzieckiem, zostaje zbity porównaniem do młodej a chwackiej Lyanny Mormont, która jest postacią stworzoną wyłącznie dla fanserwisu, więc o analogii nie może być mowy. I nie podoba się Gryzipiórowi, że Arya grozi ujawnieniem listu dwunastoletniej Sansy, napisanego sześć sezonów temu. Skoro Robb i Catelyn od razu dostrzeli w nim manipulację Cersei, dlaczego północni lordowie mieliby dać się nabrać? Scenę ratuje chyba tylko Sophie Turner, która wiarygodnie portretuje Sansę świadomą, że kłótnie w rodzinie tylko przysłużą się jej wrogom, ale jednak nie w pełni pogodzoną ze swoimi krzywdami i wciąż oczekującą za nie uznania. To chyba jedyna postać w serialu, w której człowieczeństwo Gryzipiór wciąż wierzy. Tak trochę.

Mijają minuty, a nasi dzielni bohaterowie idą. I idą. I idą. Jon i Beric dywagują o życiu i śmierci. Tormund opowiada Ogarowi, jak to spłodzi z Brienne gromadkę rudowłosych potworków, które podbiją świat. To teraz już wiemy, o czym będzie te pięć zapowiadanych kontynuacji „Gry o tron”.

fot. Helen Sloan / HBO
Na krótko wpadamy na Smoczą Skałę, gdzie Danka i Tyrion debatują nad istotą bohaterstwa oraz nadchodzącą wyprawą do Królewskiej Przystani. Jak się zdaje, narasta napięcie między małą królową a jej namiestnikiem. Ona chciałaby zastawić pułapkę na Cersei, on wolałby dotrzymać słowa danego Jaimemu i przeprowadzić pokojowe negocjacje. Naraz wychodzi sprawa z egzekucją Tarlych, ale Daenerys obstaje przy swoim. Tyrion pogrąża się coraz bardziej, podejmując kwestię sukcesji, co tylko podsyca paranoję smoczej królowej, oskarżającej Krasnala o nadmierne zainteresowanie jej śmiercią (ciekawe, że pojawia się wzmianka się o niepłodności Dany, a w innej scenie – o przyszłych dzieciach Jona. Przypadek?). Znowu widzimy niespójność w charakterze Daenerys, ale to pikuś w porównaniu do jej – delikatnie mówiąc – dziecinnej reakcji na uwagę Tyriona o Jonie. „Jest dla mnie za niski” – oświadcza Daenerys Zrodzona z Burzy, Pierwsza Tego Imienia, Wyzwolicielka z Okowów. Całe szczęście, miłość jest ślepa.

No i naprawdę nie wie Gryzipiór, co oni ciągle o tym łamaniu koła. Propozycje wprowadzenia jakiegoś rodzaju demokracji w miejsce feudalnego systemu społecznego w ustach beneficjentów tego systemu brzmią naprawdę słabo.

fot. HBO / Fanpop [*]
Mijają minuty, a nasi dzielni bohaterowie idą. I idą. I idą. I dzięki Siedmiu, napada ich niedźwiedź. Taki z niebieskimi ślepiami. Gryzipiór nie ma pojęcia, czemu ta towarzysząca bohaterom ciemięga z Nocnej Straży wybiegła tak daleko w przód, ale scenarzyści pewnie też tego nie wiedzą, więc nie będziemy łamać sobie nad tym głowy. Beric i Thoros zapalają swoje miecze (nie pytajcie jak), jednemu z nich udaje się podpalić bestię, a na widok płonącego, rozeźlonego miśka Ogar wpada w panikę. Na szczęście w pobliżu jest Thoros, który ratuje Sandora i sam odnosi głębokie rany. No ale morsy nie pękają, a skoro już mamy ogień, równie dobrze możemy przypalić rany, napić się i ruszyć dalej. Na pewno nie wyniknie z tego nic złego.

Tymczasem trochę bardziej na południe zaniepokojona zachowaniem siostry Sansa dzieli się wątpliwościami z Littlefingerem, który jako żywo tylko na to czekał. Kto tu kogo rozgrywa i przeciw komu? Gryzipiór nie wie; z pewnością konflikt między siostrami jest na rękę lordowi Baelishowi, który dyskretnie podsuwa pani Winterfell myśl o pozbyciu się Brienne, ostatniej osoby dbającej o dobro obu Starkówien. Okazja trafia się niebawem, bo oto do Winterfell przybywa zaproszenie na wielkie spotkanie w Królewskiej Przystani (swoją drogą – czemu do Sansy, a nie do Jona jako do króla Północy?). Sansa jednak nie ma zamiaru popełniać błędu ojca i brata, więc w zamian wysyła na południe Dziewicę z Tarthu, zapewne na jej ostatnie spotkanie z Jaimem. Gdzieś w mrocznej krypcie pod zamkiem Littlefinger triumfuje.

fot. HBO / Fanpop [*]
Mijają minuty, a nasi dzielni bohaterowie wciąż jeszcze idą. I idą. I idą. Jorah i Thoros wspominają dawne czasy i – uff, to już ostatnia z niemądrych rozmów, którymi nasi chwaci umilają sobie czas za Murem, jakby byli na wycieczce krajoznawczej, a nie w najniebezpieczniejszym miejscu na ziemi. Konia z rzędem temu, kto powie, dlaczego twórcy zdecydowali się w tak dziwaczny sposób przepuścić cenny czas antenowy. Serio, już by Gryzipiór wolał przez piętnaście minut gapić się na panoramę Islandii przy wyłączonym dźwięku, niż słuchać tych monotonnych, pozbawionych znaczenia rozmów w przypadkowych duetach i tercetach i patrzeć, jak bohaterowie idą. I idą. I idą. Niestety, kolejne minuty nie przynoszą poprawy, ekipa Jona napotyka bowiem patrol Innych. Patrol Innych, ogarniacie? Gryzipiór słabo się zna na organizacji wojskowej zombie, ale wydawało mu się, że istoty sprzed zarania czasu, zrodzone w sercu zimy, nie powinny zachowywać się tak... tak ludzko. Tak po prostu patrolować okolicy. Dlaczego nie możemy trzymać się grozy z pierwszego odcinka, gdy widzieliśmy tylko armię nieumarłych ponuro kroczącą wśród zamieci?

Co więcej, okazuje się, że Inni mają pewną dogodną słabość – wystarczy zabić Białego Wędrowca, który ich ożywił, a rozpadają się niby kukiełki. No więc Jon i spółka zabijają Wędrowca, a zombiaki z jego patrolu padają trupem – wszystkie oprócz jednego, który najwyraźniej przybłąkał się z innego oddziału. Wygodne? Wygodne. Niestety, umarlak wrzeszczy jak opętany, więc zanim Jonowa ekipa zdąży go cichcem przemycić na Mur, zza wzgórz wyłania się armia Nocnego Króla i trzeba zmiatać.

fot. HBO / Fanpop [*]
Teraz będzie ćwiczenie z chronologii stosowanej. Kiedy Jon i spółka uciekają na wysepkę pośrodku zamarzniętego jeziora, jest mniej więcej popołudnie. Kiedy Gendry, któremu kazali wracać po pomoc, dociera do Wschodniej Strażnicy, jest noc. Kiedy Daenerys otrzymuje wezwanie, przywdziewa zimowe wdzianko i majestatycznie podrywa do lotu wszystkie trzy smoki, jest dzień. Kiedy przybywa na odsiecz, zdaje się, że zapada wieczór. Mamy więc uwierzyć, że w ciągu doby a) samotny piechur dotarł do Muru i wysłał kruka, b) kruk na dopalaczach doleciał do Smoczej Skały, c) Dany zdążyła się przebrać, przelecieć pół kontynentu i na bezkresnej Północy odnaleźć armię Nocnego Króla. Noż kurna chata, to się rozłazi w szwach. I – co gorsza – obraża inteligencję widzów. Tak ostro.

Gryzipiórowi jest naprawdę przykro, bo to mogło być piękne widowisko – w końcu zobaczyliśmy smoki rozprawiające się z hordami nieumarłych, coś, na co czekaliśmy od pierwszego sezonu „Gry o tron”. Trudno jednak cieszyć się rzeczywiście doskonałymi efektami, kiedy zarówno ta scena, jak i cały wątek wyprawy za Mur są tak naciągane. Nie zrobiła też na Gryzipiórze wrażenia sama bitwa, znowu kręcona głównie od pasa w górę, a w dodatku pełna nielogiczności. Na przykład: właściwie dlaczego umarli nie mogą przemieszczać się pod wodą. Dlaczego Ogar nie połamał więcej lodu tym wyciągniętym od Gendry’ego młotem. Dlaczego Nocny Król, mając na celowniku potężnego, uziemionego Drogona, cisnął tą śmieszną lodową włócznią w lecącego w sporej odległości Viseriona, który następnie spadł do jeziora. Dlaczego scenarzyści traktują smoki jak ekspresowe linie lotnicze zdolne przewieźć dowolną liczbę pasażerów, a nie jak groźne bestie, które pozwalają się dosiąść tylko wybrańcom.

Dla Jona, cieszącego się widać specjalnymi względami, twórcy przewidzieli parę absurdów ekstra. Zamiast jak każdy rozsądny człowiek wsiąść na smoka, Jon rzuca się w wir walki, a potem wpada do wody, ale wypływa, bo w „Grze o tron” można zadławić się pasztetem na własnym weselu, ale utonąć nie sposób. Komu za mało tej bohaterszczyzny, niech patrzy uważnie, bo oto wujaszek Benjen teleportuje się w sam środek bitwy tylko po to, by oddać siostrzeńcowi konia i heroicznie zginąć. Ugh.

fot. HBO / Fanpop [*]
Później twórcy raczą nas widokiem Dany smutno wpatrzonej w północne pustkowia, gdzie zgubiła swojego amanta. Żeby nie było, że scenarzyści nie umieją sprawnie posługiwać się kliszami, smocza królowa już, już zbiera się do odejścia, gdy z lasu wyłania się samotny jeździec. Przemarznięty, ledwie przytomny Jon zostaje zapakowany na statek, a przy jego łożu boleści będzie odtąd czuwać Dany. Pardon, nie Dany. Daenerys będzie czuwać i tęsknie spoglądać na nagą klatę króla Północy. Scena, która następuje, w perspektywie całego odcinka nie jest może zła, ale z pewnością niewskazana uczulonym na cukier. Jest trzymanie się za ręce i wpatrywanie się w siebie nawzajem maślanym wzrokiem. Jednocześnie widzimy jednak coś rzadkiego w „Grze o tron”: Jona i Daenerys jako parę bardzo młodych ludzi, którzy przechodzą chwilę słabości, on ledwie żywy, ona opłakująca śmierć jednego ze swoich dzieci. Nietrudno uwierzyć, że mogliby się zbliżyć, choć Gryzipiór ma wątpliwości, czy między aktorami jest dość chemii, by pociągnęli wątek miłosny z prawdziwego zdarzenia. Tak czy inaczej, Jon zgadza się ugiąć kolan przed Danką, a mała królowa ma nadzieję, że okaże się godna. Ciekawe, co na to północni lordowie, zwłaszcza jeśli w przyszłym tygodniu Jon zawrze choćby przejściowy sojusz z Cersei. Wygląda na to, że Sansa może jeszcze zostać królową Północy. Czy wówczas ósmy sezon będzie opowiadał o wojnie między Sansą a Jonem i Dany? Siedmiu brońcie.

A, i Gryzipiór prawie przegapił, że Ogar odłączył się od Bractwa i popłynął na południe razem z Jonem i Daenerys. Jeśli z rozpędu dotrze do Królewskiej Przystani, może jednak obejrzymy sobie jego pojedynek z Górą.

fot. HBO / Fanpop [*]
Uff, przed nami już tylko dwie sceny, z czego o jednej będzie bardzo krótko, bo Gryzipiór wyparł ją z pamięci, zanim dobiegła końca. W Winterfell zdesperowana Sansa przetrząsa komnatę Aryi, zapewne w poszukiwaniu nieszczęsnego listu, po czym znać, że naprawdę nie ma pojęcia, kim stała się jej młodsza siostra. Zamiast wiadomości znajduje teczkę z twarzami. Arya, pojawiwszy się za jej plecami, zaczyna bajdurzyć, jak to zawsze chciała być kim innym, a teraz wreszcie może być, kim chce, nawet panią Winterfell. Sansa jest przerażona. Gryzipiór także – w imieniu wszystkich, dla których młodsza Starkówna była ulubioną bohaterką. Oto jak zniszczyć postać w 67 minut. Arya nie zabija Sansy, ale biorąc pod uwagę, jak marnym wyczuciem charakterów wykazali się twórcy w tym wątku, nie można wykluczyć, że spróbuje.

Hen daleko na północy Inni wyczarowali skądś wielki żelazny łańcuch. I nawet nauczyli się pływać! Łańcuch podczepili do Viseriona i podnieśli go z dna jeziora, wprost pod nos Króla Nocy, którego magiczny dotyk przemienił martwego smoka w... upiora. No i mówił Gryzipiór, że w „Grze o tron” nie sposób utonąć. Gdyby nie festiwal absurdów z ostatnich sześćdziesięciu minut, byłaby to naprawdę, naprawdę mocna scena. A tak pozostaje zadowolić się myślą, że za rok czy dwa zobaczymy w „Grze o tron” pojedynek smoków. I – jeśli tak dalej pójdzie – może to być jedyny dobry moment ósmego sezonu.

  • Reżyseria: Alan Taylor
  • Scenariusz: David Benioff i D.B. Weiss
  • Produkcja: HBO
  • Premiera: 20 sierpnia 2017


29 komentarzy:

  1. Wiesz drogi Gryzipiórze co jest dla mnie najgorsze?
    Że te odcinki biją kolejne rekordy oglądalności, ludzie w ekstazie wychwalają je pod niebiosa bo przecież smoki, Danka, nieumarli... Cieszę się, że chociaż Ty zachowałaś rozum. Efekty zastąpiły postaci, scenariusz składa się z absurdów i jestem pewien że ogarnięty siedemnastolatek znający uniwersum GoT'a napisałby go lepiej. I nie zgodzę się z twoją opinią dotyczącą tego, że 05 09 był gorszy - tam przynajmniej czułem, że oglądam Grę o Tron... A tu? Abominacja jakaś.
    Jedną rzecz mogę w tym odcinku pochwalić: mi się konflikt między Starkównami podobał. Wydaje mi się, że logicznym jest że styrana życiem, wychowywana na mordercę dziewczynka, która w przeszłości wyłupiała dla własnej zabawy oczy, przygotowywała z ludzi potrawy i stosowała odpowiedzialność zbiorową okaże się psychopatą nieumiejącym współistnieć z innymi.
    Podsumowując w mojej skromnej opinii wątek Aryi nie jest aż tak tragiczny, rzekłbym wręcz że jest całkiem niezły jak na obecny poziom. A ów poziom leci na łeb na szyję z każdym odcinkiem. Gdzie te niejednoznaczne postaci, logiczne, acz nieprzewidywalne zwroty akcji? Gdyby Gra o Tron wyglądała tak, jak wygląda obecnie od początku, nigdy nie poświęciłbym jej niemal 60 godzin życia.
    Pozdrawiam
    J.K.K.L

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ja nie mogę zapomnieć, jak za pomocą najtańszych chwytów twórcy usiłowali wydobyć z nas maksimum emocji w scenie palenia dziecka. Było to jedno z moich najbardziej paskudnych doświadczeń serialowych, więc ciągle uważam tamten odcinek za najgorszy, choć ten, który właśnie obejrzeliśmy, depcze mu po piętach. W zasadzie rozumiem, że komuś może się podobać, jeśli oczekuje tylko widowiska, a nie dobrego scenariusza. Widowisko jest, choć może nie tak widowiskowe, jak w czwartym odcinku. Ale sensu nie ma za grosz.

      Z Aryą jest problem, bo ewolucja tej postaci nie przebiega, mam wrażenie, w sposób spójny. Raz faktycznie mamy bohaterkę na granicy socjopatii, ale innym razem Arya pokazuje się nam jako obdarzona niemałą empatią dziewczyna zdolna do zupełnie nomalnego kontaktu z ludźmi, jak w wątku z lady Crane albo w scenie z żołnierzami Lannisterów z początku sezonu. Myślę, że jej problemy z odnalezieniem się wśród ludzi w Winterfell są jak najbardziej realne, natomiast sposób, w jaki twórcy je rozgrywają, wygląda mi na zupełnie od czapy. Arya widzi mi się tu jako niezdolna trzeźwo myśleć paranoiczka, której pragnienie zemsty całkowicie przysłoniło fakty, a niemałe wcześniej IQ spadło o dobre kilkadziesiąt punktów, co widać po argumentach używanych przeciwko Sansie. Nie podoba mi się też przedstawianie postaci, która ma problemy z nawiązaniem kontaktu z ludźmi i normalnym życiem, jako groźnej i budzącej lęk. Może zamiast rozdmuchiwać konflikt z Sansą dla efektu twórcy naprawdę przyjrzeliby się jej problemom z chociaż odrobiną zainteresowania?

      Usuń
    2. Cóż, przemyślałem to co napisałaś i prześledziłem w serialu.
      Mea culpa, przyznaj się do błędu. Arya rzeczywiście jest nierówno prowadzona - zwykle widzimy ją jako psychopatę, ale kilka razy rzeczywiście zdarzyło jej się pokazać ludzką twarz. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że patrząc na to co robiła wcześniej i na to jak wyraźną radość jej to sprawiało, to zapewne jest z nią coś mocno nie tak.

      Usuń
    3. O, z pewnością! Myślę, że mało kto zdołałby zachować nienaruszoną psychikę, gdyby w wieku Aryi przeszedł to, co ona. Rzecz w tym, że w serialowej Aryi najciekawszy jest właśnie ten konflikt między jej mroczną a jasną stroną, nienawiścią do wrogów a miłością do rodziny, chęcią pomszczenia krzywdy a pragnieniem powrotu do domu i życia dalej. I jeszcze to pytanie o granicę między wymierzaniem sprawiedliwości a ślepym odwetem wiodącym tylko do coraz większej przemocy. Dobrze by było, żeby ten konflikt został rozwiązany, ale w ostatnich dwóch odcinkach to wszystko jakby zniknęło i mamy teraz jednowymiarową Aryę, która albo przeraża, albo dezorientuje. Nie wiem doprawdy, jak twórcy wybrną z tego wątku.

      Usuń
  2. "Propozycje wprowadzenia jakiegoś rodzaju demokracji w miejsce feudalnego systemu społecznego w ustach beneficjentów tego systemu brzmią naprawdę słabo."
    Gdybym ja tam stał, gdy Tyrion wspominał o tym, że Nocna Straż i Żelaźni Ludzie sami wybierają swoich przywódców, zapytałbym: No i kogo wybrali? Na Żelaznych Wyspach wybrali Eurona, a przed wyborem Allisera Thorna (lub Janosa Slynta w książce) uchroniły Straż tylko zakulisowe manipulacje Sama. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, tylko czekam, aż ktoś o tym wspomni w serialu. Chociaż na obronę Tyriona trzeba przyznać, że ostatnich trzech niedemokratycznych władców Westeros też raczej nie miało się czym chwalić.

      Usuń
    2. Wprowadzanie demokracji tak w przeciągu jednego pokolenia to byłby czysty absurd. W Westeros mamy monarchię i system feudalny - przypiszmy temu dla uproszczenia odpowiednio nasz XIII lub XIV wiek. I tak nagle od kaprysu przeskoczymy sobie i wprowadzimy demokrację, która potrzebuje wielowiekowych przemian by się ukształtować i wykiełkować. Może celują w elekcje króla, tak jak było w czasach nowożytnej Rzeczypospolitej, ale przecież w naszej historii był pod to kładziony grunt już w średniowieczu, kiedy to np. w okresie rozbicia dzielnicowego możni mieli coraz większy wpływ na to kto ma nimi rządzić. A w Westeros wszystkie rody wydawały się czekać na szczęśliwy dar od losu w postaci utalentowanego albo chociaż znośnego pierworodnego. No nie ma szans poprostu na wprowadzanie tego typu pomysłów.

      Usuń
    3. Swego rodzaju monarchia elekcyjna funkcjonuje już na Północy, więc może udałoby się przeszczepić ten system i na grunt południowy, zwłaszcza że idea wyboru władcy czy dowódcy nie jest mieszkańcom Siedmiu Królestw aż ta obca, skoro robią tak na Żelaznych Wyspach i w Nocnej Straży. Na pewno też wojna mocno uszczupliła szeregi westeroskich możnych, więc ten, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie, będzie mógł awansować ludzi o bardziej postępowych poglądach. Problem w tym, że system elekcyjny daje dużą władzę możnym, co w perspektywie czasu oznacza, że koło nie zostanie rozbite, a tylko będą nim kręcić inni ludzie. Demokracji w Westeros zupełnie nie kupuję, bo, jak piszesz, nie ma do niej warunków ani ekonomicznych, ani w świadomości ludzi. Zabawne, że Dany tyle mówi o zmianach w perspektywie pomocy biednym i przywrócenia społecznej sprawiedliwości, a jedyne, co jak dotąd zrobiła dla tych westeroskich biedaków, to spaliła im zapasy żywności z Wysogrodu.

      Usuń
  3. Chciałem obejrzeć epicki i zapierający dech w piersiach odcinek, ale niespodziewałem się, że tą przyjemność może mi popsuć tak sakramencko spieprzony scenariusz :( Przecież ja po tym jak zobaczyłbym Daenerys ze smokami za Murem to powinienem mieć palpitacje serca przez następny tydzień. A tak to pozostaje mi się cieszyć jedynie z wątku relacji Dany i Jona - jedynego chyba dobrze napisanego wątku w tym sezonie. Jakoś ciągnie to całą historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko że jest to wątek kompletnie niewiarygodny pod względem logiki. Już uwierzę, że Dany zakochuje się w synu faceta, który wywołał bunt przeciw jej ojcu, doprowadził do jego śmierci i dzięki któremu sama trafiła na wygnanie, co zwykła uważać za okres strasznego nieszczęścia w swoim życiu. A z drugiej strony Jon zakochuje się w siostrze gwałciciela swojej ciotki i córce mordercy dziadka oraz stryja. Akurat. Między nimi jest rzeka krwi i nienawiści. W prawdziwym życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Ludzie o podobnych doświadczeniach pozabijaliby się przy pierwszym spotkaniu.

      Usuń
    2. Nie wiem tylko, czy powinniśmy szukać logiki w uczuciach, które przecież rzadko poddają się racjonalnemu osądowi. O ile mnie pamięć nie myli, w trzecim odcinku Jon i Dany trochę się pospierali o przeszłość, Dany przyznała, że jej ojciec był draniem, a Jon cały czas pisany jest jako ktoś, kto potrafi wyrzec się własnych żalów dla dobra sprawy. Więc to nie jest tak, że twórcy kompletnie wymazali im pamięć. Może to nawet słuszne przesłanie, żeby nie osądzać synów i córek po czynach ojców.

      Mnie niepokoi raczej brak chemii między aktorami i sama banalność historii, w której dwoje protagonistów błyskawicznie się w sobie zakochuje jakby z woli przeznaczenia. Faktycznie wątek ten nie jest jakoś bardzo źle napisany, zwłaszcza w porównaniu do reszty sezonu, ale też jak dla mnie ma w sobie bardzo mało z Gry o tron. Niemniej ciekawam, jak się rozwinie, czy twórcy zaleją nas lukrem, czy może Jon i Dany jednak się poróżnią?

      Usuń
    3. A miłość członka Nocnej Straży do przypadkowo napotkanej dzikiej jest wiarygodna? Albo miłość, którą znalazł Robb Stark w samym środku wojny, wśród pobojowiska po bitwie? Już nie mówiąc o tym, że w książkach zrobiono to "offscreen". Gdzie w jednym rozdziale wojna była praktycznie wygrana, a w następnym dowiedzieliśmy się że jednak wszystko poszło w diabły z powodu żony króla wytrzaśniętej znikąd :)
      W przypadku Daenerys i Jona to jest całe sedno sagi, w dodatku nazwanej tak na cześć tych postaci. Oczywiście tytuł jest wieloznaczny, ale to jedno znaczenie wydaje się być kluczowe. Nie wiem co szykują scenarzyści serialu, ale w przypadku książek jestem pewien, że to będzie jeden z lepszych wątków stworzonych przez Martina. Jest to przede wszystkim wątek z ogromnym potencjałem na wiele zwrotów akcji, rozterek i dylematów. Oczywiście to wszystko musi być przedstawione w obowiązującej dotychczas konwencji - czyli na pewno nie harlequinowy romans. Chyba każdy fan wyczekiwał, aż losy tych dwóch wspaniale wykreowanych postaci się splotą w jakiś tam sposób :) Pech chciał, że w serialu otrzymaliśmy wersję ekspresową. I niestety wynika to z drogi wybranej przez twórców co do zakończenia serialu w dwóch krótkich sezonach.

      Jeśli chodzi o aktorów to jak dla mnie aktor odgrywający Jona może być słabym ogniwem. Nie wiem dlaczego, może mu się Emilia Clarke nie podoba, ale to przecież byłaby czysta głupota z jego strony :D Natomiast Deanerys jest według mnie portretowana bardzo dobrze. Po Jonie trudno coś zauważyć, bo jak to on cały czas praktycznie chodzi taki posępny (winter is hier, dead are coming itp.). Natomiast Deanerys nie musi nawet nic mówić i tak widzowie mogą wszystko wyłapać z jej twarzy.

      Usuń
    4. Myślisz, że Jon i Dany zejdą się też u Martina? Mnie się ciągle wydaje, że GRRM chce zrobić ze smoczej królowej czarny charakter. Może kolejną obłąkaną królową. Jeśli to prawda, to Jon będzie albo uciekał gdzie pieprz rośnie... albo zmagał się ze złamanym sercem, co w sumie byłoby całkiem przewrotne. Też czekam na to, co tam upichci dla nas mistrz, bo nawet jeśli chce nas czymś podtruć, to i tak będzie to strawniejsze niż serial na obecnym etapie. Tyle cukru, brrr.

      Ha, to niesamowite, jak można się różnić w odbiorze aktorów. Dla mnie słabym ogniwem jest raczej Emilia, która gra często z jakimś takim pustym wyrazem oczu, przez co trudno mi poczuć emocje jej bohaterki. Kit - mam wrażenie - wyrobił się trochę i na przykład w scenie śmierci Viseriona to wściekłość Jona była dla mnie bardziej wiarygodna niż emocje Danki, które wydały mi się zbyt stonowane. Ale też nie powinniśmy chyba winą za brak chemii obarczać jednego aktora, problem jest albo w obojgu, albo w scenariuszu, który nie daje im wielkiego pola do popisu. Albo i w jednym, i w drugim.

      Usuń
    5. Dokładnie. :) Póki co, proszę koleżeństwa, to chciałbym zauważyć, że u Martina Jon nie żyje i wcale nie mamy pewności, że będzie żył. Natomiast Daenerys siedzi w Meereen, ma zupełnie co innego na głowie i jeszcze nie wiadomo czy w ogóle zjawi się kiedyś w Westeros. W Westeros na razie siedzi Aegon. Więc do tego, według kolegi - "sedna sagi" - jeszcze daleko jak na Alfa Centauri. ;)
      Co zaś do Jona i Ygritte to byli wrogami tylko nominalnie. Dzicy jeszcze nic nie zdążyli mu zrobić. Inna rzecz zakochać się w kobiecie zza Muru, a inna z rodziny, która mordowała i gwałciła naszych krewnych. Może i dla dobra większej sprawy zawarliby jakiś doraźny sojusz, bywało tak w historii, ale byłoby to raczej na zasadzie patrzenia sobie na ręce i nieodwracania się do siebie plecami. :)

      Usuń
    6. Daleko, niedaleko. Wystarczy poczekać do premiery Wichrów Zimy. Tam powinniśmy zobaczyć zarówno zmartwychwstanie Jona (w razie wątpliwości odsyłam do uargumentowanej teorii: http://fsgk.pl/wordpress/2015/07/szalone-teorie-jon-snow-zyje-czesc-1-duch/), przybycie Daenerys do Westeros, jak i spotkanie tych dwóch postaci. Jeśli oczywiście faktycznie mają powstać jeszcze tylko dwa tomy, to wg mnie te trzy rzeczy muszą się zadziać w 6 części. Wątpicie w "sedno sagi", to mnie zaskoczyliście, bo wśród wielu fanów jest to oczywistością już od wielu lat (może nawet od wydania Gry o tron) :) Chodzą słuchy, że sam Martin już to twórcą serialu od początku wyjaśniał, co zdają się potwierdzać wypowiedzi reżyserów ostatnich odcinków. Natomiast ja też liczyłem na polityczne małżeństwo z przymusu, a potem dopiero jakąś miłość, której losy byłyby dramatyczne. Jednak w serialu nikt o tym rozsądnym ruchu nawet nie napomknął. A mogłoby to wyglądać znacznie ciekawej.

      Usuń
    7. O, ja nie wątpię, że Jon zmartchwychwstanie, Dany w końcu doczłapie do Westeros i w taki czy inny sposób się spotkają. Byłabym zawiedziona, gdyby było inaczej! Pytanie brzmi, czy połączy ich miłość i czy w taki sposób, jak w serialu. GRRM był jak dotąd oszczędny, jeśli chodzi o wątki romansowe, o miłości między bohaterami opowiadał z podobnym brakiem złudzeń jak o wszystkim innym i z wyjątkiem małżeństwa Neda i Cat przedstawiał ją jako źródło nieszczęść, potężną siłę wiodącą bohaterów do zguby. Byłoby dziwne, gdyby zawrócił z tej drogi i zaserwował nam taki bardziej stereotypowy wątek miłosny, jaki szykują chyba scenarzyści serialu. Wydaje mi się, że byłoby cudowną ironią, gdyby dwoje młodych, urodziwych protagonistów połączonych więzami przeznaczenia spotkało się i odkryło, że owszem, sojusz polityczny mogą zawrzeć, ale do małżeństwa, a tym bardziej do łoża wcale ich nie ciągnie.

      Myślę, że tytuł sagi Martina jak najbardziej może dotyczyć Jona i Daenerys, ale jest na tyle metaforyczny i wieloznaczny, że da się też wysnuć inne interpretacje. Lód i ogień, Północ i Południe, Lyanna i Rhaegar, smoki i Inni, magia lodu i magia ognia, zima i lato - dwa stany ducha, między którymi rozpięte jest ludzkie życie. Dla każdego coś miłego :)

      Usuń
    8. O tak, tytuł sagi jest przepiękny i taki poetycki :)

      Usuń
    9. Myślę, że John i Dany ewidentnie zejdą się też i w książce. To bardzo podobnie prowadzone postacie: zarówno John jak i Dany ewidentnie mają szczęście, robią z sukcesem rzeczy, za które inni płacą życiem. Martin po prostu ich lubi. Byłoby dziwne, gdyby na końcu nie zeswatał swych obydwu faworytów.

      Usuń
    10. Rzecz w tym, że Martin nigdy nie robi tego, co oczywiste. Nie stosuje rozwiązań, które same narzucają się czytelnikowi. Pewnie może ich zeswatać, ale na pewno ich sojusz byłby bardziej skomplikowany, niejednoznaczny i wsparty innymi emocjami niż w serialu.

      Usuń
    11. Wyjątek: John Snow i Dannerys niestety. Obydwoje mają tak generickowe przygody, że aż głowa boli.

      Usuń
  4. Potrafię dużo wybaczyć Grze o tron i zwykle oglądam ją z niewiarą zawieszoną na solidnym kołku, ale w tym odcinku było tyle nielogiczności, że zdołały mi one popsuć seans.

    OdpowiedzUsuń
  5. Producenci muszą mieć naprawdę dobre chody w niebie, skoro udało im się w tym sezonie zaprząc tylu bogów do maszyny. O ile w poprzednich odcinkach niektóre z absurdów dało się jeszcze mniej lub bardziej naciąganie wytłumaczyć, o tyle tutaj już nic się nie trzyma kupy.
    Jedyny pomysł jaki mi przychodzi do głowy, to ten a propos partolu - może to nie miał być partol, tylko wyprawa w celu pozyskania dodatkowych truposzy? Podejrzewam, że wędrowcy musieli zwiedzić niejedno dawne pole bitwy w celu zebrania takiej armii, a skoro jest ich kilku to szybciej byłoby ich rozproszyć niż biegać grupą w te i wewte. Wiem, tłumaczenie naciągane mocno, ale jakoś się trzeba ratować przed szaleństwem tego sezonu.
    Jedna rzecz mi się w tym odcinku podobała - przedstawienie sposobu walki wędrowców ze smokami. Do tej pory jakoś nie byłem sobie w stanie wyobrazić, w jaki sposób zimni panowie mogą realnie zagrozić smokom, nawet z ich nielimitowaną nekromancją. A tu proszę - przeciwlotnicze dzidy i mięśnie lepsze niż ramiona balisty. Można się ich znowu bać. Czekam z niecierpliwością, aż ktoś w końcu wpadnie na pomysł wyposażenia Nocnej Straży w trochę dzikiego ognia.
    A tak swoją drogą, to wieść gminna niesie, że Jonowi się znowu umarło i zmartwychwstało - wtedy, gdy był pod wodą. Podobno poznać to można po tym, że wilczej główce na mieczu otwierają się w pewnym momencie oczka, tak jak Duchowi przed zmartwychwstaniem numer 1. Może dlatego te zombie takie skonfundowane były?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompletnie nie kupuje, że Nocny Król z taką łatwością powalił smoka. Dla mnie to było raczej śmieszne niż wstrząsające. Jonowi to się mogło umrzeć już w Bitwie Bękartów jak go zadeptali, no i teraz już trzeci raz :) Może go Pan Światła ogrzewa wewnętrznie i dlatego tak dobrze Jon sobie radzi z przemarznięciem.

      Usuń
    2. @Anonimowy, jakkolwiek by tłumaczyć sprawę z patrolem Innych, wydaje mi się, że im więcej scenarzyści dopisują tym istotom cech i zachowań ludzkich, tym mniejszą odczuwamy na ich widok grozę. Kiedy Inni pojawiają się w książce GRRM-a, to są jak istoty nie z tego świata, niepoznawalny, tajemniczy i nieokiełznany żywioł, uosobienie zimy i samej śmierci. I ja się tam ich autentycznie boję. Może dlatego nie całkiem kupuję Króla Nocy jako mistrza w rzucie oszczepem - bo to znowu takie ludzkie - chyba wolałabym, żeby użył jakiejś magii, przywołał burzę śnieżną albo co. Ale fakt, łatwość, z jaką załatwił smoka, budzi grozę. Danka będzie teraz w nie lada kłopocie: tylko smoki mogą efektywnie - i efektownie! - rozprawić się z Innymi, ale bitwa z upiorami stanowi dla nich śmiertelne zagrożenie. A bez smoków ludzkość nie ma co nawet marzyć o dotrwaniu wiosny.

      I faktycznie, były skonfundowane, ale myślałam, że to dlatego, że uznały Jona za jednego ze swoich... żywego trupa. To by było mocne, nie wiem, czy nie mocniejsze od "śmierci" Viseriona. Jon jako Inny, Jon jako jeden z wrogów. Walczący po stronie dobrych, ale skazany na śmierć wraz z wiosennymi roztopami.

      @Pyrokar, prawdę mówiąc, to całkiem rozsądna teoria :) GRRM potwierdził, że Jon jest swego rodzaju upiorem ożywionym przez ogień, więc może chłód nie przeszkodził mu w wypłynięciu z jeziora (ale ciężkie, przemoczone futra powinny) i nie zabił go potem. Inna sprawa, że twórcy nie bardzo tę Jonową inność podkreślają. Może zamiast rozprawiać z Berikiem o życiu i śmierci Jon powinien poczynić jakąś uwagę o tym, że ostatnimi czasy jakoś dziwnie nie marzną mu stópki pod kołdrą.

      Usuń
    3. Akurat to, że Inni wysłali patrol oficerski na przełęcz, którą zamierzali sforsować jest absolutnie logiczne i zgodne z zasadami sztuki wojennej. Bezsensowne byłoby, gdyby tego nie zrobili: mogłoby się bowiem okazać, że przyczaiłoby się tam kilku dzikich albo ludzi z Nocnej Straży, którzy wywołaliby lawinę, gdy armia forsowałaby ową przełęcz i wtedy trzeba by było odłożyć inwazję na Westeros do roztopów. Zombie w prawdzie bowiem mogą przeżyć pod śniegiem, ale wygrzebanie się spod niego byłoby dla nich zapewne niełatwe.

      Nie da się ukryć, że przynajmniej filmowi Inni to poprostu nieumarli, DeDekowskie licze stworzone przez dzieci lasu z ludzi. Nic więc dziwnego, że myślą po ludzku. Zresztą: nawet, gdyby nie myśleli, to niestety liczba idei owszem, jest nieograniczona, ale sensownych rozwiązań jest tylko kilka. Patrole muszą ubezpieczać przemarsz armii.

      Wyjaśnienie tego, co czyni Zimowego Króla takim mistrzem miotania oszczepów jest proste: magia.

      Co do ilości Deus ex Machina: ja widzę tylko jedno poważne. Jest nim luka czasoprzestrzenna, którą wykorzystała Dany by teleportować się ze swoimi smokami. Oczywistym dla mnie jest, że musiało minąć kilka dni od momentu uwięzienia bohaterów na wyspie, do momentu pojawienia się smoków, tylko twórcy zapomnieli nam o tym powiedzieć.

      Patrol nieumarłych: zgodny ze sztuką wojenną. Dodanie dodatkowego zombie do patrolu kontrolowanego przez innego nekromantę? Zgodne ze sztuką wojenną. W wypadku śmierci dowódcy np. w skutek szczęśliwego strzału nieprzyjacielskiego snajpera pozostaje żywy goniec, który mógłby ostrzec resztę armii o niebezpieczeństwie. Uchybieniem jest tylko fakt, że posłano jedynie jednego takiego zombie.

      Nagłe załamanie się lodu pod armią zombie? Bran maczał w tym palce magią zapewne. Pojawienie się Benjana Starka wśród nieumarłych? To jest poważna luka, która wynika z niedokładności ekranizacji. IMHO Benjan jest tym samym upiorem, który na rozkaz Trójokiej Wrony najpierw doprowadził Sama i Goździk bezpiecznie do Muru, a potem odebrał ztamtąd Brana i odeskortował go do Wrony.

      Mrozoodporność Johna to oczywiście efekt valyriańskiego dziedzictwa Targerynów. Oczywistym jest, że John jest targeryńskim bękartem.

      Dziwne zachowanie Arii to IMHO wynik jej spisku z Branem. Spotkali się w Królewskim Lesie, gdzie Bran rozmawiał z nią za pośrednictwem pożyczonego ciała Nymerii, jednak twórcy tej rozmowy nie pokazali, by zasiać chaos. Widzimy tylko scenę, gdy Aria spotyka wilczycę i mówi "Ty nie jesteś Nymerią". Potem pewnie wilczyca odpowiedziała: "Racja! Jestem Bran!"

      Cała akcja ma na celu rozegranie Littlefingera, tak, by się nie zorientował.

      Usuń
    4. Zgodne z zasadami sztuki wojennej - jak najbardziej. Ale ludzkiej sztuki wojennej. Nie miałabym nic przeciwko zastosowaniu ludzkiej sztuki wojennej, gdyby Inni od początku byli takimi uczłowieczonymi nieumarłymi, o których piszesz, ale oni są przedstawiani raz jak ludzie, a raz jak groza z innego świata i te dwa wizerunki wzajemnie się gryzą, przynajmniej dla mnie.

      Myślę też, że choć sporo z nielogiczności w tym odcinku da się wytłumaczyć, np. zgodnie z tym, co piszesz (acz nie przypominam sobie, by gdziekolwiek w książce czy serialu mówiono o odporności Targaryenów na mróz?), to jednak nie powinniśmy być zmuszeni przez twórców do przeprowadzania takich analiz. Dobra historia powinna bronić się sama. Jeśli podczas seansu czujemy, że musimy sobie coś wytłumaczyć lub dopowiedzieć, to automatycznie separuje nas to emocjonalnie od rozgrywających się właśnie wydarzeń. I klapa.

      Hm, nie wiem, co sądzić o spisku Aryi z Branem. Czy to nie byłby zbyt tani chwyt ze strony twórców? Nie pokazać nam czegoś, by sztucznie stworzyć problem?

      Usuń
    5. Jutro przekonamy się (tzn. wy się przekonacie, ja jadę na bezinternecie), czy moja teoria jest prawdziwa.

      Problem z telewizyjnym GoT polega na tym, że w zasadzie od wprowadzenia tej rudej prostytutki w pierwszym sezonie historia ta nie jest dobra. Tyle tam już dziur było, że głowa mała.

      Natomiast co do odporności na zimno: ewidentnie są odporni na gorąco (choć brat Danny nie był, czyżby gen recesywny?), a stąd do odporności na wszelkie skoki temperatury droga już krótka.

      Usuń