Sprawiedliwość królowej, czyli „Gra o tron”, sezon 7, odcinek 3



Ależ nierówny ten sezon! Najpierw kapitalne otwarcie, potem urocza wpadka z zeszłego tygodnia, a teraz to. Miłośnicy wartkiej akcji będą pewnie sarkać na urwane sceny bitewne, które kończą się tak szybko, że prawie słychać, jak twórcy liczą każdy wydany na nie dolar. Gryzipiór jednak dostał taką „Grę o tron”, jaką lubi, to znaczy skoncentrowaną na rozwoju bohaterów, konfliktach między nimi i mniej lub bardziej subtelnej grze o władzę. W „Sprawiedliwości królowej” lód spotyka ogień, Królowa Cierni udowadnia, że zasłużyła na swój przydomek, zbzikowany stryjek Euron sprawia swojej wybrance najmilszy prezent na świecie, a Gryzipiór nabiera podejrzeń, że twórcy „Gry o tron” jednak wiedzą, co robią.


Tekst zawiera spoilery dotyczące fabuły odcinka.

Podobnie jak scenarzyści „Sprawiedliwości królowej”, zaczniemy metodą mistrza – od trzęsienia ziemi. Oto, pokonawszy bariery czasu i przestrzeni dzięki naprędce wynalezionej teleportacji, na Smoczej Skale stawia się Jon. Jon. Na Smoczej Skale. W drodze na audiencję u Daenerys. Ręka do góry, kto właśnie pobiegł po krople cucące? Zanim jednak zejdzie się przyszła (?) para królewska Westeros, na plaży będzie miało miejsce inne, nie mniej wyczekiwane spotkanie. „Bękart z Winterfell”. „Karzeł z Casterly Rock”. Jej, Jon i Tyrion znów są razem – i od razu robi się weselej. Jeszcze tylko nisko przeleci Drogon, który zwąchał widać wałęsającego mu się po podwórku pół-Targaryena, jeszcze tylko król Północy spojrzy niedowierzająco na smoki i już, już wchodzimy do sali tronowej, gdzie czeka ona – Jej Wysokość Daenerys, Królowa o Wielu Tytułach.

Gryzipiór, trzeba przyznać, cieszył się na to spotkanie jak dzika bestia, ale też powątpiewał, czy scenarzyści sprostają pierwszej wspólnej scenie dwojga najważniejszych bohaterów. Sprostali. Nie ugięli się pod ciężarem chwili, nie utopili jej w podniosłej muzyce ani też nie dali się ponieść fanowskiej fantazji o miłości od pierwszego wejrzenia. Pokazali za to, że dobrze „czują” swoich bohaterów, którzy są przecież w innej sytuacji niż widzowie, znają tylko własny kawałek opowieści i nie mają powodu sobie ufać. Nawet dorzucili nieco humoru, i to autoironicznego, z odniesieniami do absurdalne rozrośniętej tytulatury Dany i Jonowej skłonności do popadania w ponure zamyślenie. Ugnij kolan – rzecze ona. Twój tatuś spalił żywcem mojego dziada i wuja – protestuje on. Nasze rody od wieków łączyło przymierze – przekonuje ona. Nadciąga apokalipsa zombie – upiera się on. I tak dalej, aż ten jałowy, ale wielowymiarowy i dobrze zagrany spór przerywa Varys, który śpieszy donieść o porażce w bitwie morskiej z poprzedniego odcinka. Pierwsze starcie Jon–Dany zakończyło się więc remisem, ale Tyrion się uwziął i nie spocznie, póki mała królowa nie zgodzi się otworzyć dla Jona kopalni smoczego szkła. Co w końcu czyni.

fot. Helen Sloan / HBO
Te sceny – składające się, jak zauważył Gryzipiór, głównie z pełnych napięcia rozmów na klifie – mogą się wydawać statyczne, a chwilami przegadane, ale udatnie wydobywają na wierzch całą złożoność przyszłej relacji Jona i Dany, która – miejmy nadzieję – rozkwitnie w kolejnych odcinkach. Spór dwóch tak silnych osobowości wygląda na razie na nierozwiązywalny, ale w dialogach co rusz przypomina nam się delikatnie, że tę dwójkę więcej łączy, niż dzieli – choćby to, że oboje zostali wyniesieni do władzy przez tych, którzy w nich uwierzyli, i że oboje mają słabość do „podludzi”, takich jak dzicy czy niewolnicy. Oboje też powinni co rychlej przyznać medale swoim doradcom. Jak miło, że Tyrion i Davos nie są ledwie statystami w tym teatrze dwóch aktorów i mają realny wpływ na pertraktacje. I nawet ostatnie pięć sezonów nie poszło w piździet, czego Gryzipiór trochę się obawiał. Wspomina się tu – może nawet zbyt lekko – i o Bitwie na Czarnym Nurcie, i o nieszczęsnym małżeństwie Sansy z Tyrionem („nieskonsumowanym” – zapewnia Krasnal). Czuć, że obozy Jona i smoczej królowej dzieli tyle zaszłości, że gdyby chciały, mogłyby skoczyć sobie do gardeł.

Bardzo też przypadła Gryzipiórowi do gustu pogawędka Varysa i Melisandre. On dowiedział się, dlaczego ona stroni od sali tronowej, ona oznajmiła, że teraz płynie na Wschód, lecz powróci, by umrzeć na tej obcej ziemi, podobnie jak... Varys. Gryzipiór proponuje pochować ich we wspólnym grobie, bo chciałby więcej takich rozmówek – niby niepozornych, a kipiących od emocji. Melisandre nie jest postacią zdolną wzbudzić jego współczucie, ale Carice van Houten potrafi jakoś tak sportretować tę czerwoną kapłankę, wciąż oddaną sprawie, ale pełną wątpliwości, wyrzutów sumienia i jakiejś takiej kruchości, że człowiek prawie zapomina, że powinien jej nienawidzić.

fot. Helen Sloan / HBO
Zresztą w ogóle w „Sprawiedliwości królowej” najjaśniej błyszczą czarne charaktery. Euron Greyjoy, pirat z uśmiechem, na którego widok słodkie szczeniaczki same obdzierają się ze skóry, pędzi swoje zakładniczki po ulicach Królewskiej Przystani, a kamera fajnie skacze między bohaterkami, dokonując przeglądu charakterów. Widzimy ponurą, ale niezłomną Yarę; pełną niemal dziecięcej wściekłości Tyene i Ellarię jak zwykle gotową plunąć jadem. Tłumy wiwatują i obrzucają domniemane zdrajczynie, czym popadnie. Jak miło, że w Królewskiej Przystani pozostał ktoś żywy – w „Grze o tron” ostatnio tak rzadko schodzimy między maluczkich, że już się zaczynał Gryzipiór martwić, czy aby im statyści nie pouciekali z planu. W każdym razie nasze zmaltretowane zakładniczki docierają wreszcie do sali tronowej (bardzo fajny montaż), gdzie znów, dogryzając Jaime’emu, błyszczy zwariowany stryjek Greyjoy w przebojowej interpretacji Pilou Asbæka, która Gryzipiórowi podoba się coraz bardziej.

Zaraz jednak przenosimy się do lochów, gdzie triumfuje poetycka sprawiedliwość. Cersei całuje przykutą do ściany Tyene, a potem ociera wargi i... Tak – to ta sama trucizna, która wykończyła Myrcellę, ale mniejsza dawka, więc córka Ellarii będzie umierała tygodniami. To diabelnie mocna scena, której ciężar w całości spoczywa na monologu napawającej się zemstą Cersei i talencie aktorskim Leny Headley, która doskonale portretuje matkę rozpamiętującą morderstwo córki, pełną na przemian zimnej furii i gniewnej rozpaczy. Złośliwcy twierdzą ponadto, że to najlepsza dotąd scena Ellarii i Tyene, ponieważ obie są zakneblowane i nic nie mówią. To prawda, że aktorki, którym twórcy dotąd poskąpili sensownego materiału, dają tu z siebie wszystko. Ale sekret tej sceny tkwi chyba w pułapce zastawionej na odbiorcę. Oto jeden czarny charakter skazuje na niewyobrażalne męki drugi czarny charakter, a widz głupieje, bo nie wie, czy ma stanąć po stronie królowej, która nie cofnie się przed ludobójstwem, czy też strzykającej jadem dzieciobójczyni. Świetna sprawa. Zresztą, co się Gryzipiór będzie rozpisywał – po prostu spójrzcie na to kapitalne, symboliczne ujęcie poniżej, bo żadne słowa nie oddadzą ciężaru tej sceny lepiej niż ten obraz.

fot. HBO / Fanpop [*]
Gryzipiór ma tylko nadzieję, że Cersei dokładnie wytarła usta z trucizny, bo byłoby głupio, gdyby przy okazji posłała do piachu Jaime’ego. Wiadomo – nic tak nie podbija libido jak odrobina tortur przed snem. Hurra, kolejna scena łóżkowa! Ta jednak czemuś służy: pokazaniu naiwności Jaime’ego, który maślanym wzrokiem wpatruje się w śpiącą Cersei. Och, Jaime, przejrzyj ty wreszcie na oczy.

Daleko na Północy Sansa rządzi Winterfell, aż się kurzy. Brakowi żywności zaradzi, ba, nawet płatnerza pouczy, jak ma robić zbroje na zimę (miejmy nadzieję, że jegomość z Doliny – inaczej to trochę naciągane). Lord Baelish próbuje odzyskać godność w swoim stylu, to znaczy udzielając bezwartościowych rad popartych tajemniczym uśmieszkiem. Naraz – ktoś czeka przy bramie! Już, już wydaje się, że przed nami kolejne łzawe pojednanie Starków, a tu... klops. Choć łzy i radość Sansy są autentyczne, Bran pozostaje gdzieś daleko, gdzie spotyka się przeszłość i przyszłość, i nie ma serca do braterskich czułostek. Jest teraz Trójoką Wroną. Co to znaczy? – pyta Sansa, gdy zostają sami w bożym gaju, a wtedy Bran głosem somnambulika wspomina jej noc poślubną. Nieładnie, Bran. Ale załapaliśmy: być Trójoką Wroną to znaczy wiedzieć wszystko i wznieść się ponad ludzkie uczucia. I gadać, jakby się przeszło lobotomię. Brrr. Powrót Brana do świata ludzi ma jednak doniosłe znaczenie dla Jona, który jest już bardzo blisko odkrycia prawdy o swoim pochodzeniu. Czy Daenerys zaufa mu wtedy bardziej, czy raczej uzna go za konkurenta do tronu? Gryzipiór nie wie. Wie natomiast, że Littlefinger powinien wiać ile sił w nogach, bo Sansa gotowa wziąć sobie do serca jego ostatnią radę i zapytać tego, który widzi wszystko jednocześnie, któż to swego czasu zdradził Neda Starka.

fot. HBO
Niestety, szumnie zapowiadana bitwa o Casterly Rock nie jest tak epicka, jak można było sądzić po zajawkach, a walk o Wysogród nie widzimy prawie w ogóle. Ba, same zamki, choć malowniczo położone, nieszczególnie zapadają w pamięć, a szkoda, bo Gryzipiór, który naczytał się o nich u GRRM-a, bardzo był ich ciekaw. Skromne sceny bitewne uatrakcyjnia za to pomysłowa narracja zza kadru – oto Tyrion snuje scenariusze zdobycia rodowej siedziby Lannisterów, którą jakieś dwadzieścia lat temu zapobiegawczo wyposażył w sekretne przejście. Do ciekawego montażu twórcy dodali element zaskoczenia. Euron, postrach mórz i tępawych bękarcic, swoim zwyczajem wyłania się znikąd, by spalić okręty Nieskalanych. W Casterly Rock zostało zaś podejrzanie mało lannisterskiego wojska... które najwyraźniej wymaszerowało zawczasu na bezbronny Wysogród, siedzibę Olenny Tyrell. Panie i panowie, mamy sensacyjny wynik – 2:0 dla Cersei! Serio, Gryzipiór jest zachwycony, jak scenarzyści zręcznie ograli nasze oczekiwania. Jeszcze dwa odcinki temu wydawało się, że smocza królowa raz-dwa podbije Westeros i serca jego mieszkańców; teraz niespodziewanie to Cersei zyskała przewagę, eliminując przy okazji dwie najpotężniejsze popleczniczki Dany i więżąc armię Nieskalanych po drugiej stronie kontynentu.

Szach-mat? Prawie, bo na szachownicy, zanim została zbita, napsociła jeszcze jedna królowa. Odcinek wieńczy mile sarkastyczny pojedynek na słowa między Olenną a Jaime’em, który proponuje pokonanej Tyrellce honorową śmierć. Olenna – ach, jak doskonała jest tu Diana Rigg – chętnie opróżnia puchar trucizny – cóż jej pozostało, doprawdy – ale będzie Królową Cierni do samego końca i na odchodnym wywróci świat Jaime’ego do góry nogami: zdradzi, że to ona stoi za morderstwem Joffreya. Moi drodzy, oto jak należy wygrywać, gdy już się przegrało.

A, i Jorah przeżył nielegalne chirurgiczne eksperymenty Sama. Gdybyście mieli wątpliwości.

  • Reżyseria: Mark Mylod
  • Scenariusz: David Benioff i D.B. Weiss
  • Produkcja: HBO
  • Premiera: 30 lipca 2017


2 komentarze:

  1. Spotkanie Jona i Daenerys było całkiem okej... ale wydaje mi się, że Snow stracił dużo ze swojej dawnej badassawości i pewności siebie. Pomijając chwilę w której słusznie wygarnął Dance jej zadufanie w sobie i pychę, stał tam jak jakiś niepewny siebie chłopiec ze spuszczonym wzrokiem. Odnoszę wrażenie, że dawniej był zdecydowanie... twardszy? Gdy ostatnio odświeżałem sobie kilka scen z 5 sezonu, uderzyła mnie chwila w której ściął Janosa Slynta. Może to zdrada przed śmiercią odebrała mu wiarę we własne siły?
    Casterly Rock i Wysogórd były bardzo kiepskie, bitwa o Skałę była spoko, ale brak jakiejkolwiek sceny związanej z atakiem na na siedzibę Tyrellów jest w mojej opinii co najmniej niepoważny. I gdzie jest armia Tyrellów, będąca podobno największą siłą w siedmiu królestwach?!
    Cóż, ogólnie mówiąc lepiej niż poprzedni, ale wciąż nielogicznie, za szybko, bez budowania napięcia i stosując ogromne uproszczenia. Logiko pierwszego sezonu wróć!
    Pozdrawiam
    J.K.K.L

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrada przed śmiercią, to raz, a dwa - sama śmierć. Myślę, że po tych wydarzeniach Jon poniekąd zwątpił w siebie jako przywódcę i w swoje miejsce w świecie. Nie jest to radykalna zmiana, raczej subtelna, która przejawia się od czasu do czasu właśnie w takich momentach, jakie widzieliśmy w tym odcinku. Sądzę, że tak generalnie jest równie twardy co przedtem, tylko mniej pewny siebie i swoich osądów.

      Też się zastanawiam nad losem armii Tyrellów. Część została zapewne zakulisowo wybita podczas bitwy o Wysogród, część mogła przejść na stronę lorda Tarly'ego (jednego z najbardziej szanowanych dowódców w Westeros) i Lannisterów. W ogóle jak na serial o wojnie za mało się tu mówi o przewagach i słabościach każdej ze stron, przez co trudno się połapać - kto ma teraz większą armię, Dany czy Cersei? Jak ta armia jest rozmieszczona? Jakie są najmocniej bronione twierdze?

      Nielogicznie i za szybko, to prawda, ale też konsekwencja zmniejszonej liczby odcinków, przez co widz musi sobie trochę dopowiadać ten upływ czasu. Nie jest to mój ulubiony sposób narracji, ale też trochę rozumiem, że twórcy nie chcieli narazić się na to, co przydarzyło się Martinowi, czyli na nadmierną koncentrację na szczegółach, na mniej istotnych bohaterach czy wątkach, i na spowolnienie akcji. Szkoda, że momentami przeginają w drugą stronę.

      Usuń